Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wybiegłszy na świat z dzikiej pieczary,
Gdy w miejskie zbliża się mury,
Jakieś po Glowie snują się mary —
W duszy — wstał zamysł ponury —
« Gdyby tych skarbów można nie dzielić
Z towarzyszami — o! dwoma —
Samemu życie, ach! rozweselić? — »
Tak duma — wzdycha i duma — —
I jak pomyślał, zrobił niedługo
Krótki czas, ważna przyczyna
Wracając z miasta z szybką usługą —
Umięszał — nie wino do wina. —
Wróciwszy, misy zastawia żwawo
Bracia — pokarmem — nie styją,
Aż wino w oczach zawrze jaskrawo,
Lecz bracia jakoś nie piją. —
Aż w jednej chwili, Bracia skoczyli
I wspólnym, uczonym razem —
O ziem braciszka — już powalili
I w pierś ubodli żelazem —
Żelazo zbójczym znajomym ciosem
Niedługo pierś paliło,
Niedługo wargi już drgały głosem
I serce niedługo biło — — —
I w zabójczej piersi, jest chwila pewna,
Gdzie panem boskie uczucie —
I w zbójczym oku, godzina rzewna,
Kędy gra bliźnie spółczucie.
Ale konając towarzysz trzeci,
Nim piekielnego dał ducha;
Śmiech mu piekielny co zemsta nieci,
Twarz rozdarł z ucha do ucha!
Skonał! wrzasnęli: z dzikim uśmiechem
Skarb do nas tylko należy!
Skonał! podwójnem, grobowem echem
Ściany jaskini obieży.
I rączo bracia skarby złupione
Rozdzielają między siebie