Jak nie zatonąć w mych marzeń potoku,
Kiedy o ciebie tęskna myśl zapyta?
Błogosławione, o! błogosławione
Chwile, com z tobą przemarzył dłoń w dłoni!
Choć na nie kiru Bóg rzucił zasłonę —
Im krótsze, świętsze — pełne niebios woni!
Jak nie ubóstwiać twej smutnej istoty
Nie dzielić z tobą twego serca żalów? —
Myśmy się spletli w ranek życia złoty,
Jak w głębiach morskich ramiona koralów!
I rosnąc w lata, rosnąc w wspólne siły,
Co raz mi tęskniej patrzyli w swe oczy,
Twój uścisk cichy, anielski i miły
Był mi jak bluszcz, co kolumnę otoczy.
Gdy rzekniesz kocham! niech mówią me oczy —
O! wtedy stopniałbym w twem uściśnieniu!
W tobie blask widzę — tajny i uroczy
I twarz w twe dłonie kryję w zachwyceniu!
Pięknaś, choć blada, milcząca.
Jak róża upadająca. —
Słowa wyznań, jak w oku łzy, się próżno tłumią,
Tutaj dusze cierpiących dobrze się rozumią
Muzyki cichym płaczem, smutek zwieję z czoła,
Płacz cicho! wszak twe linii, imieniem anioła. —
Im więcej komu cierpień stwórca tu przekazał
Tem jaśniej mu swą miłość i bóstwo okazał. —
Ty nie masz album — ale ty masz serce!
Więc na tem sercu — myśl rozstania piszę:
Niech milczy potwarz, w proch padną szyderce,
Ja dzwon męczeństwa gdzieś w oddali słyszę. —