Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Większość chat, w długim szeregu, stała na lądzie w odległości kilkudziesięciu kroków od jeziora. W jednej części wioski zebrał się gwarny tłum wieśniaków. W postawach i gestach widać było oczekiwania i nastrój uroczysty.
Po nad głowami tłumu wystawały dwa wysokie pale, wbite w odległości dziesięciu kroków jeden od drugiego.
Połączone były sznurem, na którym w pośrodku wisiał inny kloc drzewa, grubszy znacznie. Dolny koniec, czarny od opalenia, był przy pomocy ognia zaostrzony. Rozpoczynano budowę nowej chaty.
Na sznurze wisiał pierwszy pal, zapewne narożny, który miał być niebawem wpuszczony w ziemię.
Stanisław wiosłował zręcznie i z każdą chwilą wyraźniej rysowała się wioska, tłum ludzi, można było rozróżnić twarze. Wieśniacy, zajęci ceremonią niezwracali uwagi na zbliżającą się łódkę. Już tylko kilka sekund dzieliło naszą trójkę od brzegu Niczyjej uwagi nie zwróciła. Wzięto ją za swojaków, śpieszących, aby się połączyć z tłumem.
— Okropność, powtórzył Przedpotopowicz i mimo woli począł wzrokiem szukać ofiary.
Nietrudno ją było odnaleźć. W pewnem oddaleniu od gwarnej gromady, ujrzał dziewczynę wspartą na ramieniu młodziana. Ocierała ona łzy dłonią i wyrzekała głośno. Rosły młodzian, bez ruchu wpatrzony był w ziemię. Brwi tylko zsunięte, wyraz twarzy ponury i pięści zaciśnięte świadczyły o bólu, który targał mu serce. Druga dłoń kurczowo ściskała trzon ciężkiego, granitowego młota.
Nad gwarem gromady i stukiem młotów drewnianych, górował po dawnemu silny głos. Kilku ludzi znosiło żwawo na plac cienkie kłody, ogołocone z gałęzi.
Koryto przybiło do brzegu w samym środku wioski.
— Cóż zamierzasz? zapytał profesor głucho.
— Niewiem! O! gdybym miał broń palną. Przeraziłbym gromadę i ocaliłbym ofiarę.
— Na jej miejscu dałaby głowę jutro inna, zakończył geolog. Czy to czasem nie donkiszoterja, milordzie?
— Nie! to obowiązek... Idziesz za mną?
— Szaleństwo.