Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wioski i będziesz mógł dowoli obserwować życie przedhistorycznych Europejczyków.
Niebawem łódka przybiła do brzegu, o kilkaset kroków od wioski, zasłonięta wystającym cyplem wybrzeża i zaroślami. Profesor już nie protestował. — Pożerał wzrokiem chaty i łowił uchem gwar wioski. Lord Puckins wyskoczył na brzeg i znikł w zaroślach. Przedpotopowicz nie zauważył nawet jego nieobecności, zapatrzony i zasłuchany cały. Zdawało mu się że śni raczej i nie chciał się poruszać, aby nie spłoszyć marzenia.
Od środka jeziora mignęło się koryto, kierowane ku najbliższej chacie przez dwóch ludzi. Pół­‑nadzy, okryci na biodrach futrami koziemi, zdaleka już wyciągali ręce i śmiejąc się głośno, poglądali w górę, na pomost chaty. Białe zęby, oczy wesoło błyszczące, wydatne mięśnie oraz ruchy sprężyste, znamionowały młodość i siłę, ale uderzający stanowiły kontrast z długiemi brodami i obfitemi czuprynami, które grzebienia nie znały.
Z daleka wyglądaliby na starców brodatych — gdyby nie ruchy i postawa mężów w pełni sił. Nie można się było omylić, że wracali z polowania. Na spotkanie ich wyszły na pomost dwie młode kobiety. Jedna, pół­‑naga, z dzieckiem na ręku, biała i pięknej budowy, z daleka już żywe ręką słała im powitanie z kokieteryą, którejby się nie powstydziły damy XIX‑go wieku. Chwila jeszcze i łódka popchnięta żerdzią, uderzyła lekko o pal pomostu. Myśliwy dobył i zarzucił na pomost sznur grubo skręcony i umocował łódkę. Teraz wybiegło z chaty dwóch chłopców, wesoło klaszcząc w dłonie. Jeden z kocią zręcznością spuścił się po drabinie, sporządzonej ze sznurów i cienkich gałęzi i jął odbierać trofea myśliwskie. Młodą sarenkę i kaczki dzikie, uwiązane na poprzecznej żerdzi za nogi. Głowy ptaków nurzały się w wodzie, po obu stronach łódki.
Patrzył na ten miły obrazek długo geolog, a potem wzrok przeniósł na inne chaty. Całe otoczenie olśniewało go bogactwem i wyrazistością szczegółów. Cały nawał przedmiotów, których mizerne szczątki oglądamy w muzeach, zaledwie domyślając się ich znaczenia, cisnął mu się do oczu, Patrzył profesor na ludzkość z epoki kamienia. Nieświadoma jeszcze manowców, po których dążyć miała, była ona dopiero pączkiem dzisiejszej, ale w tym pączku tkwiło już wszystko, co kiedyś będzie.