Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Osada nie daje znaku życia. a okolica pogrążona jest w głuchem milczeniu. Nie lubią bobry okolic obfitych w innego zwierza, na osady wybierają też głuche i niedostępne puszcze, a raz założywszy siedziby opuszczają je tylko w ostatecznej konieczności. Dla tego to jedna wioska służy nieraz kilkudziesięciu pokoleniom, a iżby się nie przeludniła, rodzice wypędzają dorosłe dzieci z wioski, zmuszając do zakładania własnych nowych siedzib w dalszych okolicach, gdzie jest żywności i budulcu poddostatkiem.
Zresztą wysiedlone bobry nie szukają długo dogodnego miejsca na mieszkanie. Nawet i na ubóstwo wody radzą sobie jak inżynierowie. Przez zbudowanie szeregu tam umieją najskromniejszą strugę przetworzyć w szereg bagien i stawów. Nawet suche łąki i szmaty puszczy zalewają, aby drzewa, do których dostęp był trudny, wygodniej było spławiać aż do chat. Niebawem przychodzą im w pomoc mchy i zielsko wodne. One przy poległych pniach tworzą splątane gąszcze, tamujące odpływ wód, i bobry mają niekiedy aż za dużo wody tam, gdzie jej przedtem wcale nie było. Muszą wtedy znowu kopać rowy, podnosić tamy, w jednem miejscu, rozrywać w innem, aby szczyty kopców górowały stale nad najwyższym poziomem przyboru. Przy tak ciężkich zatrudnieniach znajdują te dziwne istoty czas na czułe pieszczoty i, bezwątpienia, kto nie widział pary bobrów, igrających miłośnie na brzegu strumienia, ten niema pojęcia, jakie wdzięczne idylle kryją głuche napozór i ponure puszcze leśne.
Długoby wypadło oczekiwać na upragnione wskazówki, gdyby po wyjściu na suchą część puszczy baczne oko i myśliwska wprawa lorda nie przyszły z pomocą. Dzięki kilku złamanym gałązkom, na które geolog nie zwrócił uwagi, anglik skierował kroki towarzyszów na prawo i ukazał im szeroki szlak, wygnieciony przez bardzo grubego zwierza. Mnóstwo gałęzi, świeżo połamanych, lub przygniecionych do ziemi, zaściełało wydeptaną przez jakieś potężne stopy drogę.
— Tędy przeszło w nocy stado słoni, — zawyrokował anglik i wzrok mu się zaiskrzył.
— Czy pan jest tego pewnym? — Zagadnął żywo Stanisław. — Czy to znowu nie jaki atlantosaur, albo inny wielki jaszczur.
— Tych już dawno niema. Wstydź się mówić nawet o jaszczurach, gdyś widział już bobry i słyszał hipopotamy.