Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O patrzcie — wołano — na tego! Ma trzy cale nóg, a połem zaraz tyłek.
— A ten! Nos mu odpadł, skutkiem sprawek miłosnych w Wulkanie.
— A ta pokraka! Z ócz mu kapie woskowina, z którejby można narobić świec do dziesięciu kościołów!
— A ten, a ten długi bez łydek! Patrzcie! Dłuższy jak Wielki Post!
Głośny śmiech obudziło ukazanie się jednej przesuwaczki. Gruba była niezmiernie, piersi jej wisiały na brzuch, który wraz z pośladkami tworzył coś w rodzaju beczki. Chciano ją macać, żarty stawały się coraz to ordynarniejsze, pięści migały w powietrzu, a biedacy szli ciągle czekając ciosów, szczęśliwi gdy wreszcie minęli szpaler i mogli umknąć co tchu.
— A iluż ich tam? — spytał Stefan.
Dziwił się nieprzerwanemu korowodowi i gniew w nim wzbierał na widok tłumu łamistrejków. Myślał, że zjechało kilku górników zmożonych głodem, zastraszonych przez dozorców. A więc okłamano go tam w lesie. Prawie cały personal Jean Barta stanął do pracy. Nagle wydarł mu się z piersi okrzyk. Na progu ujrzał Chavala.
— Na rany boskie! Więc na taką schadzkę zaprosiłeś nas?
Powstał zgiełk straszny, wszyscy rzucili się na zdrajcę. Coza łajdak! Wczoraj przysięgał, obiecywał odwieść innych od pracy, a zaraz po przysiędze zdradził. To niepojęte!
— Bierzcie go! Wrzucić do szachtu! Niech zdycha!
Chaval ze strachu blady jak trup, bąkał coś, chiał się tłumaczyć. Ale trzęsący się ze złości Stefan nie dopuścił go do słowa.
— Chciałeś być na dole, będziesz na dole... Dalej, naprzód psie nikczemny!
Słowa jego zgłuszył nowy wrzask. Na progu stanęła Katarzyna. Olśniona światłem, przerażona zgiełkiem, trzymała się ledwie na nogach, po przebyciu stu dwu drabin, a z rąk jej ciekła krew. Jękła widząc matkę rzucającą się z pięściami na siebie.