Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

więc poczęli skośnemi spojrzeniami obrzucać urządzenie pokoju, firanki i fotele, z których najtańszy wystarczyłby po sprzedaniu dla każdego na całomiesięczne utrzymanie.
Wreszcie zbudził się z zamyślenia pan Hennebeau i wstał na znak, że posłuchanie skończone. Wszyscy poszli za jego przykładem. Stefan trącił Maheua łokciem, a stary począł znowu, jąkając się:
— Więc to cała odpowiedź pańska panie dyrektorze? Musimy chyba powiedzieć tym, którzy nas wysłali, że pan odrzuca nasze warunki.
— Ja mój stary niczego nie odrzucam! — wykrzyknął dyrektor. — Jestem urzędnikiem i nie mam więcej praw tutaj, jak najmłodszy z przesuwaczy w kopalni. Dostaję roskazy i spełniam je, co jest moim obowiązkiem. Powiedziałem wam, com uważał za potrzebne, ale rozstrzygać?... Nie, ja nie mogę rozstrzygać! Przynosicie mi swe żądania, powiadomię o tem zarząd Kompanii i odpowiedź wam dam.
Mówił tonem zimnym wzorowego urzędnika, który spełnia swój obowiązek nie dając się unieść temperamentowi, który sam jest jeno narzędziem potęgi wyższej i winien jej ślepe posłuszeństwo. Robotnicy poczęli nań spoglądać podejrzliwie zadając sobie pytanie kim jest ten człowiek, czemu ma interes mówić kłamstwa i dlaczego zależy mu na stawaniu pomiędzy nimi, a istotnymi posiadaczami kopalń. Może to jest intrygant żyjący dostatnio, bo przekupiony?
Stefan podniósł jeszcze jeden zarzut.
— Widzi pan, panie dyrektorze, bardzo to smutne, że nie możemy bronić naszej sprawy osobiście. Wiele rzeczy objaśnilibyśmy, wiele udowodnić by się dało, gdybyśmy wiedzieli do kogo się zwrócić.
Pan Hennebeau nie rozgniewał się, uśmiechnął się nawet.
— Ha, jeśli do mnie nie macie zaufania, to przyznaję sprawę powikłać może... Ha, w takim razie zwróćcie się sami tam...