Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naturalnie panie sekretarzu... Zaręczam panu sekretarzowi...
Gdy się znalazł znowu ze Stefanem na ulicy, wybuchnął:
— Jestem gałgan, powinienem był mówić... Nie dadzą nawet tyle, by wyżyć i besztają w dodatku. Była o tobie mowa, powiedział, żeś zatruł całą kolonię... Cóż począć... psiakrew! Kłaniać się jeszcze, dziękować? On ma słuszność to jeszcze jedyne!
Zamilkł zarazem z oburzenia i strachu. Stefan słuchał z ponurą miną. Mijali ciągle nowe grupy robotników. Rosło wzburzenie, objawiające się nie gwałtownymi krzykami, ale głuchym, strasznym, zwiastującem burzę pomrukiem ogromnego tłumu. Ci, co umieli rachować, wyliczyli, że przy nowym sposobie płacenia Kompania skradnie po dwa centimy na każdym wózku. Zrozumieli to nawet najgłupsi i zakipieli oburzeniem. Ale najbardziej zgniewała wszystkich dzisiejsza wypłata. Groziła rewolta głodomorów przeciwko przymusowemu bezrobociu i karom. Dziś już niema często co jeść, cóż będzie dopiero później gdy płace spadną jeszcze. Wykrzykiwano głośno po knajpach i pito więcej jak kiedyindziej z gniewu wysuszającego gardła.
Maheu w milczeniu wracał do kolonii ze Stefanem. Gdy weszli, Maheude dostrzegła, że mąż wraca z pustemi rękami.
— To ładnie! — zawołała — a gdzież moja kawa, cukier i mięso? Mogłeś przynieść kawałek cielęciny, nie byłbyś przez to zbankrutował! Nie odrzekł nic pasując się z rospaczą. Wreszcie drgnęła jego pomarszczona twarz o grubych rysach, wielkie łzy pojawiły się w oczach i poczęły cieknąć po policzkach. Padł na krzesło, zapłakał jak dziecko i rzucając na stół piędziesiąt franków zawołał:
— Patrz com ci przyniósł. To jest nasz wspólny zarobek.
Maheude spojrzała na Stefana, a widząc, ze stoi milczący, przygarbiony wybuchnęła także płaczem. Jakże mogło wyżyć dziewięć osób przez dwa tygodnie za