Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na obszarach sześćdziesięciu gmin, dzienna produkcya pięć tysięcy tonn, wreszcie kolej łącząca wszystkie kopalnie, a ile warsztatów, fabryk, ani zliczyć, ani zliczyć! Ho, ho, złota im nie brak!
Zadudniły po szynach wózki, żółty koń nastawił uszy. Windę widocznie już naprawiono, a przesuwacze wzięli się na nowo do roboty. Starzec zaprzągł konia do pustych wózków i gotując się do odjazdu rzekł doń głosem miękkim:
— A próżniaku jakiś, znowu mielesz językiem, znowu wdajesz się w pogadanki. Hej, gdyby tak pan Hennebeau wiedział na czem czas tracisz, dałby ci on!
Stefan zapatrzył się w ciemność. Nagle rzekł:
— Więc kopalnia jest własnością pana Hennebeau?
— Ale gdzietam! — odparł stary — pan Hennebeau jest tylko generalnym dyrektorem. Płacą go podobnie jak i nas.
Stefan wskazał ręką wokół.
— Więc czyjeż to wszystko?
Bonnemort dostał nagle takiego ataku kaszlu, że długą chwilę mówić nie mógł. Gdy się wreszcie uspokoił i otarł z ust czarną pianę odparł, walcząc z wiatrem, który szalał teraz ze zdwojoną gwałtownością.
— Ha, czyje to? Ano nie wiadomo...., ludzkie!
I ręką wskazał w ciemności, punkt jakiś, odległe niewidzialne miejsce, kędy mieszkają ci, dla których rodzina Maheuów od stu przeszło lat pracuje i życie niesie w ofierze. Głos jego drżał, przebijał w nim strach zabobonny, jak gdyby mówił o świętości, o niedostępnym przybytku, gdzie w chwale nasycenia żyje potężny Bóg, niewidzialny dla swych sług, którym zabiera życie i zdrowie ilekroć mu się tak uczynić spodoba.
— Tak, tak, byle mieć chleb! — powtórzył poraź trzeci bez związku Stefan.
— Ha, ha, gdyby się miało codziennie chleb, byłoby dobrze... oj dobrze!
Koń znikł w ciemnościach, a za koniem powlókł się stary inwalid, ale pomocnik nie ruszył się z miejsca. Sie-