Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stefan roześmiał się. Nierozumiał o co idzie Souvarinowi i sądził zawsze, że mówi tak dla samego jeno efektu. Rasseneur także pragnął tylko rzeczy możliwych, chciał nawet, by się wszystko odbyło spokojnie, cicho, jak przystało pragnąć człowiekowi dobrze się mającemu. Toteż wzruszał ramionami. Chciał tylko wyklarować i poprawić to co złe.
— No i cóż? Może zechcesz założyć w Montsou sekcyę?
Tego właśnie chciał Pluchart, który był sekretarzem federacyi północnej. Wskazywał na specyalne korzyści, któreby odnieśli górnicy w razie strejku. A zdaniem Stefana strejk mógł wybuchnąć lada dzień. Sprawa oddzielnego płacenia za stemplowanie skończyć się dobrze nie może. Wystarczy jeden jeszcze krok Kompanii w tym kierunku, a wszystkie kopalnie, staną.
— Najwięcej kłopotu będzie z wkładkami — począł poważnie Rasseneur.
— Cóż to jest, pięćdziesiąt centimów rocznie na fundusz rezerwowy, a dwa franki do sekcyi! A jednak obawiam się, że wielu nie zapłaci i tego.
— Tembardziej — dodał Stefan — że wpierw powinniśmy tu założyć kasę wsparć, którąby można zamienić w danym razie na kasę strejkową. Zresztą pomyślimy nad tem... Ja, jestem gotów... ale co powiedzą inni?
Przez otwarty drzwi słychać było zgrzyt łopaty, którą palacz w Voreux zgarniał pod kocioł węgle. Stojąca na bufecie lampa kopciła.
— Wszystko takie drogie! — odzywała się pani Rasseneur, która weszła przed chwilą. Wieczyście ubrana w swą czarną suknię wydawała się wysoką niezmiernie.
— Czy uwierzycie... płaciłam dziś jaja po dwadzieścia dwa sous! Musi przyjść do krachu, tak być nie może.
Na to zgodzili się wszyscy. Każdy czynił swe uwagi wyliczano krzywdy. Rewolucya nie poprawiła losu robo-