Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wybacz mi ojcze, daruj. Taki jestem szczęśliwy, że ją widzę!...
— Zgoda, ja ci wybaczę, ale ty, czy mi także zechcesz darować to co zaszło? Nie żyliśmy dotąd w zgodzie, czas najwyższy, by się to wreszcie skończyło! Matka twoja umarła, brat także, z całej rodziny zostaliśmy tylko my dwaj i tamten... co ma się narodzić. Ty jednak jedziesz, ja pójdę sobie też niedługo i to daleko, tam, skąd się już nie powraca, powinniśmy obaj myśleć o... nim, o tym w którym odrodzi się rodzina. Nie chcę by to było dziecko nieślubne. Kazałem ogłosić wasze zapowiedzi, ale... wszystko pod jednym warunkiem: Ja ci oddaję żonę, ty mi oddaj syna.
— Cóż pod tem rozumiesz, ojcze?
— Rozumiem to co jest, mianowicie, że Bepa zamieszka u mnie w Jeantine, że będzie prowadziła gospodarstwo, że wreszcie będziemy razem wychowywali malca.
— Sambym cię był ojcze o to prosił, gdybyś mi był nie zaproponował. Ale nie bądź mój ojcze tylko w połowie dobrym! Jeśli umrę tam, w Afryce, nie zapomnij, że to syn...spiskowca, deportowanego. Nie wpajaj mu nienawiści do Republiki!
— A więc tak ci zależy na twojej Republice? No, no, bądź spokojny, żona twoja będzie niemowlę karmiła republikańskiem mlekiem, będzie mu śpiewała, jeśli będzie tylko miała ochotę Paryżankę. Czegóż możesz więcej wymagać?...