Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pociągał go w tył. Zwiedził Marcorignan, Villedaigne, potem l’Orbieu, i zatrzymał się w krainie miodu i migdałów, w Fabrezan, w Lanet. Podkuwał tam muły przewoźników, wiozących do skalistej Langwedocyi ładunek towarów, osły o małych kopytkach, pracujące przy zwózce zbiorów winogradu, rosnącego na zboczach i dolinach kamienistych. Jakiś czas przebywał w Guillan, Caudiés, ale nie mogąc tam znaleść pracy, zstąpił niżej, ku Saint-Paul-de-Fenouillet, którą to miejscowość jednak opuścił zaraz na drugi dzień, by powrócić do Katlaru, gdzie zgodził się uprzednio za czeladnika u dawnego przyjaciela, kowala, nazwiskiem Malhibern.
Te dwa lata terminowania i włóczęgi minęły jak sen! Pył obrazów, strzępy wspomnień otoczyły Jepa zatopionego w sobie, na ostatnim postoju. Widział je rozsiane przed sobą gdzieś na ogromnym horyzoncie rozlanym u jego stóp.
Siedział u stoku jednej z owych naturalnych piramid, które zdają się być pomnikami wieczystej pamięci wystawionymi chwałom jakimś, czy klęskom, zapadłym w morzu zapomnienia. Usiłował poprzez ciżbę gór tłoczących się jedne na drugie odkryć ścieżyny, którędy go nogi niosły tak długo.
Tam w dole, wciśnięta w urwiska postrzępionych siklawami skał, leżała dolina rzeki Desig, wąski pas uprawnej ziemi, któremu od północy zabiegały drogę prostopadłe skały. Łyse czoła Corbiéres wznosiły się ponad nie, jak gładki, nagi mur, ostro ry-