Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiem ja co to takiego. Zakochałeś się widać Galderyku! A ukochana twoja posprzeczała się z tobą. Nieprawdaż, że to jest cała choroba. Powiedz, odgadłam?
— Jeśli tylko tyle... to głupstwo! — oświadczył Bernadach. — Nie gryź się daremnie... pogniewała się twoja kochanka, no to się i przeprosi... a jeśli się nie przeprosi, to i tak głupstwo... znajdziesz sobie drugą. Czyż mało kobiet?... phi! tego nie zabraknie chyba nigdy!
— Dla mnie istnieje tylko jedna... a ta jedna mnie nie chce... choć, gdyby mnie chciała, to ty ojcze nie zgodziłbyś się...
— Nie wymieniaj nazwiska, założę się, że to ta gęś Bepa... ta dziadówka dragona! Bez grosza to... Myślałem, że ta historya dawno skończona. Wspominałeś mi o tem nawet jeszcze przed śmiercią jej ojca i odrzekłem: Nie! Od tego czasu nie pisnąłeś ani słówka. Myślałem, że to minęło.
— I ja tak myślałem — westchnął Galderyk — ale powróciło jeszcze silniejszem jak było przedtem. Teraz już zapóźno... jest po słowie z Jepem.
— Tem lepiej! — zadecydował Bernadach. — Ten nicpoń nie wart złamanego grosza, będą stanowili dobraną parę.
— Cicho bądź, nie zapieraj się własnego dziecka — odezwała się Aulari. — Tyś sam jest winien cierpienia Galderyka, Bóg karze cię za to, żeś wygnał z domu młodszego syna!