Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bardzo dziękuję, ale obawiam się zaraz zawalać w kuźni przy robocie.
— Jeśli już sam wzgardzasz dobrodziejstwami sakramentów św., to nie gorsz przynajmniej innych. Gdyby nie ty, nie twój zły przykład jestem pewny, że Jep byłby poszedł do spowiedzi, i że byłby się pogodził z rodziną.
— Jep jest wolny, niech sobie idzie ucałować się z bratem, niech przystąpi do komunii jeśli ma taką fantazyę, to jego rzecz.
— Dosyć tego księże proboszczu — zakończył Jep — postanowienie moje jest niewzruszalne. Żal mi bardzo droga matko, że martwisz się z mego powodu, ale zanadto mi oni obaj dokuczyli, za wiele się przez nich nacierpiałem... ojciec wyrzucił mię za drzwi... więc dobrze, nie powrócę. Chciał mieć tylko jednego syna, dobrze, to nawet lepiej, odtąd ma tylko jednego syna.
Proboszcz Colomer wzniósł oczy w niebo:
— Czy słyszysz droga Aulari? To dziecko ma przewrócone w głowie, gada jak waryat... zostawmy go... spełniliśmy obowiązek, tem gorzej dla niego jeśli nie chce spełnić swej powinności!
— Matko Boska ulituj się nademną! — jęczała Aulari. — Nie opuszczaj mnie Najświętsza Matko Różańcowa!
— Tak, Matka Boska Różańcowa jest potężną, liczmy na jej pomoc! — pocieszał ją proboszcz.