Strona:Elwira Korotyńska - Zimowy gość.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wcześnie swego dziecięcego prawie istnienia nie pragnęła — postanowiła się ratować.
Otrząsnęła piórka, wyjrzała czarnemi oczkami z gniazdka i zauważyła, że chociaż było zimno, nie szalała tak wichura, jak dnia poprzedniego, że można czegoś do zjedzenia poszukać.
Zeskoczyła z dachu na blachę okienną i cóż ujrzała?
Wierzyć oczom nie mogła! Na obmiecionej ze śniegu blaszce leżały świeżutkie pachnące okruszyny z bułki... Ach! cóżto za przysmak!
Zajada wróbelek i już ma dosyć, ale szkoda mu zostawiać... A nuż wicher się zerwie i strząśnie te ukruszyny?
Oczyścił blachę, nie pozostawił ani odrobiny i myśli: — Zimno mi bardzo, wrócę pod mrożny dach i zmarznę...
Trzepie skrzydełkami, otrząsa snieg, który dużemi płatami padać poczyna a tymczasem Oleńka obserwuje maleństwo i myśli: — Otworzę po cichu, żeby nie spłoszyć, a może się odważy i wleci... Cóżbym dała za to!