Strona:Elwira Korotyńska - Wiernuś.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odsunął więc psa na bok i śmiało wszedł w gęstwinę drzew...
Wycie przerażające rozdarło powietrze, a jednocześnie trzask gałęzi, krzyk rozpaczliwy i drzewo złamane ciężarem podróżnego wniosło w głąb pana Lisieckiego.
Biały kobierzec przykrył nieszczęsnego a wysiłki psa rozkopać śnieg i wydobyć z pod niego swego najukochańszego pana, nie zdały się na nic.
i Biedna psina miotała się nadaremnie bez żadnego skutku.