Strona:Elwira Korotyńska - Wesoła zabawa.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liki i rękawice — nie rozumiał, co za rozkosz oddychać czystem mrożnem powietrzem i o ile mógł wykręcał się zawsze od dłuższych spacerów. Nie pomagały namowy matki ani nawet surowy nieraz rozkaz ojca, aby wyszedł na podwórze, pobiegał, pobawił się z kolegami.
Z tego też powodu wątły był i często zaziębiał się, pomimo że strzegł się zimna, jak największego nieszczęścia i nigdy nie lubił wychodzić z domu.
Nadeszła pora mroźna, tak bardzo nielubiana przez Julka.
Był silny mróz, ludzie biegali szybko po ulicach, dorożkarze uderzali rękami, machali rękawami ubrań, aby się rozgrzać, a ślizgawki roiły się od dzielnych zuchów — chłopców, niebojących się jak Julek mrozu.
Julek szedł przez ulicę ze szkoły i śmieszny przedstawiał widok.
Skulony w dwoje, z twarzą ukrytą w szalik i czapkę futrzaną, szedł, bijąc