Strona:Elwira Korotyńska - Podkowa.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
PODKOWA.

Był piękny dzień lipcowy. Niebo zalewało szafirem obłoki, które ani jednej nie dopuszczały do siebie chmurki, a słońce jak rozpalone złoto rzucało na ziemię gorące swoje promienie.
Julek wybierał się z ojcem do miasteczka o dwie mile oddalonego od wsi, którą zamieszkiwali.
Julek spał niespokojnie tej nocy.
Zdawało mu się, że już czas wstawać, że ojciec zostawił go i poszedł, nie chcąc go budzić, to znów zrywał się i biegł do zegara, bojąc się, że może ojciec zaśpi.
Tak doczekał wschodu słońca.
Ledwie sprobował mleka i wybornego chleba z masłem, tak pilno mu było do miasteczka.
— Już! już! zjadłem śniadanie! mamusiu do widzenia! A to co za paczka?
— Dla Zosi, oddaj ją babci, zrobiłam dla niej pończoszki...