Strona:Elwira Korotyńska - Podkowa.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lżej mu było teraz przebywać drogę, łatwiej znosić straszliwy upał.
Orzeźwiały go owoce, które ojciec raz po raz upuszczał, uśmiechając się do siebie radośnie.
Ojciec udawał, że nie spostrzega, co się za nim dzieje, przeciwnie, sam jeszcze mówił, że upał mu dokucza więcej niż wprzódy, że mają jeszcze ćwierć mili do miasteczka a nigdzie domu nie widać, gdzieby się mogli napić.
— Widocznie więcej niż dwie mile do miasteczka, — mówił — boć idziemy i idziemy i końca tej podróży nie widać.
— Wiśnie powinny ojczulka pokrzepić, — odezwał się Julek — takie piękne i dojrzałe.
— I wiśnie mi nie pomagają — z uśmiechem odparł ojciec — co tam wiśnie, gdy taki upał! — dodał upuszczając owoce, które chłopak podniósł łapczywie i spożył.
Tak szli czas jakiś w milczeniu, gdy ojciec, widząc, że ma już tylko dwie