Strona:Elwira Korotyńska - Pierwsza nagroda Naci.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Scena 1.


Nacia (siedzi na krzesełku i wyciera gumą kleksa w kajecie): Skąd on się tu wziął? Doskonale pamiętam, że napisałam ćwiczenia, złożyłam kajet i doprawdy nie było ani jednej plamki... Co to znaczy? Czyby Mruczek? Ale nie! Onby całą łapką zamazał mi kajet, albo też wylałby atrament z kałamarza... To nie kot, ale jakiś człowiek... Ale kto? Otóż pytanie... ale bez odpowiedzi. Jedna, jedyna osóbka mogłaby to zrobić... to ta ordynarna stróżówna! I to taka dziewczyna chodzi do szkoły, uczy się jak i my, siedzi obok nas... To okropne! (wstaje) I coby tu zrobić, żeby ją wysadzić ze szkoły? (chodzi i myśli).
Powiedzieć przełożonej, że używa jakichś wyrazów nieprzyzwoitych?... Nie uwierzy, bo Felka zawsze milczy, zawsze udaje pokorną i cichą... Fałszywa!
Możeby nie przychodzić, a jak przełożona się spyta, dlaczego opuszczam lekcje, powiedzieć, że jestem córką dyrektora banku, że nie mogę chodzić na taką pensję, gdzie są ordynarnie wychowane i niskiego stanu koleżanki...
I to nie pomoże! Przełożona wytłómaczy zaraz, że wszyscy są równi, że wreszcie Felka nie jest ordynarnie wychowana, przeciwnie, jest grzeczniejszą od wysoko urodzonych, no i bronić ją będzie, bo ją lubi, bo jest pierwszą uczennicą... Nakoniec zacznie w nas wmawiać, że Felka nie jest córką żadnego stróża, że tylko wróciwszy z niewoli i nie mając z czego żyć,