Strona:Elwira Korotyńska - Miłość Macierzyńska.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mocy ku stojącej gawiedzi. Zatrzymała go krata...
Zaczęto rzucać kamieniami, jedna z dam uderzyła go przez kraty parasolką... Dzieci idąc za przykładem starszych, kijami szturgali biedne zwierzę. Wreszcie jeden z niedorostków trafił kamieniem w niedość zagojoną ranę zwierzęcia.
Tego było zanadto!
Biedne ugodzone boleśnie zwierzę rzuciło się całą siłą ku prętom i ciałem i mocą swych łap wyłamało krat kilka. Był wolny! Panika powstała do nieopisania. Rzucono się ku ucieczce, potrącano się, padano, deptano wzajemnie...
Wiedział każdy co go czeka w razie jeśliby się dostał w łapy zwierzęcia. Krzyk, bieganina, wołanie o ratunek rozległy się wkoło i oszołomiły na chwilę lwa.
Nie chciał uwierzyć temu, że jest wolny!