Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dopiero, gdy was wszystkich uwolniono zpod pańszczyźnianego jarzma?
— Wróciłem ja, panoczku, wróciłem w te strony jak tylko wolność nastała; ale co z tego wrócenia? Człowiek jak był tułaczem bezdomnym, tak już i został.
— Dzieci w nieobecności twej poumierały? — zcicha zapytał von Szarlov.
— Jedna córka zmarła, druga dokądściś daleko, do drugiego powiatu za mąż wyszła. Do syna ja, panoczku, przyszedł, który żywie i niedaleko naszej wioski we dworze za parobka służy.
— A mówiłeś, że nie masz dzieci?
— Niema, panoczku, ze wszystkiem niema...
— A syn, który żyje?
Dziad głową pokiwał.
— On żyje, ale jego dla mnie niema. Albo on do mnie przywykł? Albo ja jego wyhodował? Albo my razem w pole chodzili orać o bożym ranku i razem na boże skowronki oczy podnosili, albo kiedy razem nad dolą naszą zapłakali? Gorzka bieda wygnała mnie z chaty, kiedy jemu szesnasty roczek szedł, a teraz on już sam siwy, i dzieci swoje pohodował. Ani ja tych swoich wnuków rodzących się widział, ani ja na ich chrzcinach bywał, ani ja ich małych na rękach swoich nosił. Cudzy ja