Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziad patrzał, słuchał i uspokajał się zupełnie; po chwili skinął głową, westchnął i rzekł:
— Niechaj już i tak będzie. Już kiedy wasza światłość taka na mnie łaskawa, to już i prawdę powiem, tak jakby księdzu na spowiedzi.
Z mnóstwem westchnień i żałosnych ruchów głowy, z błagalnie utkwionem w sędziego wejrzeniem, lecz już bez uprzednich zaklęć i sztucznie gwałtownych ruchów, dość nawet zwięźle opowiedział, że gdy dwaj nieznani mu złoczyńcy rabowali wiadome mieszkanie, on zaszedłszy na dziedziniec jako żebrak, stał się mimowolnym świadkiem dopełnionego występku. Tak przecież ukryć się nie mógł, aby niepostrzeżonym pozostać. W innej porze, byłby może przypłacił życiem swą obecność w owem miejscu, ale w dzień biały, jeden ze złoczyńców ujrzawszy go przyczajonego w kącie dziedzińca, rzucił mu tylko ten złoty pierścionek ze słowami: »Masz durniu! I milcz! milcz! jeżeli ci życie miłe, milcz!« W ten sposób kupiwszy jego milczenie, zniknęli w jakiemś wąskiem i przyciemnionem przejściu. On zaś milczał, i zdobycz swą wyniósł na sprzedaż pomiędzy ludzi, w dzień targowy zebranych na rynku.
Tym razem przenikliwe i dość już wprawne