Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ot, z dziesięć lat już będzie, jak mię tknął paralusz, wstać wstałem, ale drzewa już piłować, ani jakiej takiej roboty robić ani weź już nie można było, to i pod kościoł poszedłem, Pana Boga chwalę i do dobrych ludzi rękę wyciągam, co począć?
Tu ukończyły się wstępne pytania, sędzia przez chwilę milczał i namyślać się zdawał, potem poważnym, ale jakby wahającym się głosem zaczął mówić:
— Obwiniony jesteś, Janku Skomoroszko, o okradzenie mieszkania Antoniego Mroczyńskiego przy ulicy X., w czasie, gdy w tem mieszkaniu nikt nie był obecnym, przed dwoma tygodniami w niedzielę, w czasie odprawiających się w kościołach nabożeństw i na rynkach targów, wskutek których ulica X. była zupełnie pustą. Czy przyznajesz się do winy?
Teraz zgarbione ramiona Skomoroszki z całą energią, do jakiej były jeszcze zdolne, podniosły się w górę, i śpiesznie, tracąc prawie oddech, zaszeptał:
— Nie, wasza światłości, dalibóg nie, jak zbawienia duszy pragnę, jak chcę żeby Najświętsza Panienka ulitowała się nad duszą moją, tak nie kradłem... Jak chcę światłość niebieską oglądać, tak nie kradł, nigdy nic nie kradł...