Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z dna swej pamięci, odgrzebywał zpod każdego przydrożnego kamienia, takby ich woń subtelna i barwa jutrzenkowa wydawały się mu uroczemi. Byłoby tu co niemiara wykrzykników, westchnień, rzewnych uśmiechów. Raz w raz wybiegałyby mu na usta słowa i frazesy. Droga nieboszczka matka! mała, tu pogrzebana siostrzyczka (w tych stronach ojciec mój stracił małą siostrę; ale pozostały mu dwie inne, które szczęśliwie wyrosły, a z których jedną jest nieoceniona moja wychowawczyni i dobrodziejka, ciocia Tonia); tu biegałem! tam wyrządziłem komuś jakąś psotę! ówdzie za karę klęczałem! a tam znów siedziałem pod drzewem i jadłem doskonałe wiśnie! I ręczę, że pomimo całej szerokości swych ramion i okrywających je epoletów, pułkownik miałby często łzy w oczach. Ja nie.
»Wiem, że w tej gubernii mieliśmy spory majątek (podobno 500 dusz poddanych), kupiony przez mego dziada, czy za zasługi mu darowany; wiem, że po stracie dóbr posiadanych gdzieindziej, ojciec mój przywiózł tu swoję rodzinę, i że gdzieś, w tych stronach, blisko tego miasta, w którem przebywam obecnie, mieszkaliśmy lat kilka, poczem matka moja umarła, majątek poszedł w ślad za poprzednikami swemi, czyli roz-