Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zpod brwi na nią patrząc, wyjął z zanadrza spory zeszyt i rozwarłszy go, powoli zaczął czytać:
— Próż-nia-ctwo jest oj-cem wszy-stkich grze-chów. Kto ra-no wsta-je, te-mu Pan Bóg da-je.
A mała Mańka, także zza sukienki wyjęła stary elementarzyk, zbrudzony, zgnieciony, i roztwierając go na tej karcie, gdzie się znajdował alfabet, zaczęła:
— A... b... c...
Joanna zcicha śmiać się zaczęła, i całowała ciemne, zmarszczone czoło chłopca i jędrny, rumiany policzek dziewczynki. Oni ucieszyli się tem bardzo. Ztąd powstał mały gwar. Z sąsiedniego pokoju, nosowy, zaspany głos zapytał:
— Kto tam taki, Joasiu? Z kim rozmawiasz?
Joanna spłonęła ciemnym rumieńcem i twarz ku oknu odwracając, odpowiedziała:
— Dzieci...
— Dzieci! — zawołał Mieczysław i natychmiast stanął w progu. Na policzkach jego znowu wybiły się czerwone plamy, i oczy mu pałały, ale tym razem gniewem. Właściwie był to gniew pochodzący z przestrachu, który wyraźnie ma-