Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

demi ramionami, mocno do swej piersi przycisnął.
— To już, moja droga, być nie może. Pieniędzy tych oddać nie mogę. Są już one u tego urzędnika, który tu przyjść miał jutro rano, aby cię do więzienia zaprowadzić, — a teraz nie ma po kogo przychodzić! Cha, cha, cha, cha!
Śmiał się trochę gapiowato a trochę nerwowo, ze szczególnem zmieszaniem tryumfu i goryczy. Ona cicho, głęboko na jego piersi płakała. Stało się. Dlatego przez kilka godzin do domu nie wracał, że starał się o pieniądze i odnosił je temu, komu należało. Wdzięczność bez granic, radość wyzwolenia, żal nad bratem i trwoga o jego przyszłość, przejmowały do głębi dziewczynę starganą strasznemi wrażeniami tego dnia. Nie mogła mówić, tylko z całej siły przyciskała się do piersi tego dziwnego chłopca, który miał pozór tak zgnębiony i zamarły, wydawał się zwykle tak obojętnym, a teraz...
Przycisnęła usta do jego ręki i cicho rzekła:
— Niechże więc będzie tak, jak ty chciałeś.
Zmęczony Mieczysław położył się na kanapie, za stołem okrytym kancelaryjnemi papierami. Joanna wróciła do kuchni i zakrzątnęła się około nastawiania samowaru. Napełniła samowar wodą i ze dzbankiem w ręku stała chwilę