Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razu nic wymówić nie mogła. Biedny jej brat ze zwichniętem życiem przez nią, dla niej, oddawał się jeszcze w ręce lichwiarza, wstępował w przepaść długów, zgryzot, nędzy... Odjęła ręce od oczu i obejmując go ramionami, błagać zaczęła, aby pozwolił jej iść do więzienia. Mówiła mu, że jest zdrową, silną, młodą i może wszystko wytrzymać; że słusznem jest, aby niosła odpowiedzialność za to, co czyniła sama; że ten dług, który zaciągnął, stokroć więcej sprawia jej bolu i trwogi, niż te trzy miesiące... tam!.. A gdy on przecząco wciąż głową wstrząsał i z wielkiem wzruszeniem lecz stanowczo powtarzał: »Nie, Joasiu, nie! nie! ja na to przystać nie mogę!« osunęła się na klęczki i rękoma kolana jego objąwszy, błagała go gradem słów, które przechodziły w namiętne krzyki.
— Mieczku! najdroższy! pozwól, pozwól, pozwól mi tam pójść, a pieniądze te odnieś temu, od kogo je wziąłeś... Zaraz, zaraz, zaraz je odnieś! Pozwól braciszku złoty, pozwól mi tam pójść!
Płakała gradem łez. Wielki warkocz jasnych włosów odwinął się z jej głowy, i rozpleciony, stargany, strugą bladego złota osypywał grube obuwie kancelisty. Ale on, schyliwszy się prędko i podnosząc ją z klęczek, długiemi swemi, twar-