Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

murach, w brudzie, błocie, ze złodziejami i łajdaczkami! Nie zpod ogona sroki wyskoczyłaś! Jesteś córką profesora, panną dobrze wychowaną i delikatną... Dlatego, żeśmy zbiednieli, to mamy już tarzać się po więzieniach, ze złodziejami i pijakami! Cha, cha, cha! cha, cha cha!
Nie chodził, ale biegał po pokoju, oddychając prędko, nerwowo śmiejąc się i giestykulując.
Joanna szeroko oczy ze zdziwienia otwierała.
— Ależ na miłość boską! Mieczku! co ty wygadujesz! Zkądżebyś ty wziął tyle pieniędzy? Wszak to niepodobieństwo!
Stanął i dłonią o stół uderzył.
— Otóż wziąłem! Otóż dostałem! Otóż przekonasz się, że nie jestem takim niedołęgą na jakiego wyglądam, i że ty nie jesteś już tak znowu zupełnie sama na świecie!
Poskoczyła, i ręce jego w swoje pochwyciwszy, mocno je ścisnęła. Mnóstwo uczuć wstrząsało jej rysami: niespodziana nadzieja wyzwolenia się od czegoś, przed czem, w tajemnicy swej duszy śmiertelnie drżała; radość, którą jej sprawiał ten wybuch braterskiej czułości; najbardziej przecież przestrach...