Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwyczaj względnemi. Tak zapewne myślał Mieczysław Lipski, który po usłyszeniu wyroku, najlżejszego poruszenia nie uczynił i stał przy ścianie jak wprzódy, skrzyżowane ramiona do piersi przyciskając. Urzędnik jakiś w kołnierzu zrzadka haftowanym złotem, przechodził tamtędy, i spostrzegłszy go, zatrzymał się przed nim. Znał go widać, i z życzliwym uśmiechem zaczął.
— No, cóż, panie Lipski? Dobrze skończyło się wszystko! Ale jakże będzie? Sztraf czy więzienie? Jutro rano sam przyjdę do was. Ale zapłaćcie lepiej... Dwieście talarów, rzecz niewielka, a panienki szkoda...
I pobiegł dalej. W tejże chwili Mieczysław oderwał się od ściany i skoczył ku wyjściu. Kilku biurowych kolegów chciało go przytrzymać i mówić coś, może doradzać... Ale jego oczy były tak rozpalone, że zza ciemnych okularów widać było ich błyski, a ostre łokcie rozpychały wszystkich i wszystko dokoła. Tak wypadł do długiej i jasnej galeryi, z rzędem ogromnych, jasnych okien, którą przepływała publiczność, zwolna znikając w dole, na wschodach. Tu obejrzał się, i we framudze jednego z okien spostrzegł Joannę, która tam stała może czekając na niego, może nie mając siły czy