Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gromady parobków przemawiał, nakształt czarodziejskiej siły z ławy podniósł. Jak wysoki stanął, rękami zamachał, usta otworzył i nic nie powiedziawszy, z otwartemi usty, znowu na ławę opadł. U krawędzi komina śpiąca baba zanuciła:

«Nie graj tatulu, nie graj,
Serduszka mego nie targaj,
Braciszkowie mnie zabili...»

Aleksy do sieni, zapewne po postronki, których kobiety nie podawały, skoczył. Chwytany zaszamotał się znowu i wychylił się nieco zpomiędzy otaczających go postaci i ramion. Zmalały był, skurczony, plecy mu poruszały się i głowa wtulała w ramiona tak, jakby już skóra jego kurczyła się i drgała pod uderzeniami pletni. Struga bladości trupiej spadła mu na twarz, nieopisana męka wykrzywiła usta i miotała skórę czoła, która to podnosiła się ku złotawym włosom, to opadała ku oczom biegającym i rozrzucającym dokoła błagalne spojrzenia. Wydawał się w tej chwili zbiornikiem najsroższych cierpień świata: arcynędzarzem.
— Przypadkiem do was zaszedłem — zdyszanym głosem mówił — przypadkiem, na godzinkę, bez żadnej złej myśli... byle odpocząć...