Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta jagoda skociło się ze świata... jak ta kruszyna w ziemię wpadło...
Po okrągłym, różowym jej policzku płynęła duża łza i jak brylant błysnąwszy, na granatowy kaftan upadła.
W napełniającym izbę gwarze, opowiadanie młodej matki wydawało się delikatną, nieśmiało brzęczącą struną; łza jej upadła w śmiechy i hałasy, jak cicha kropla rosy w swawolne i szumne fale potoku. Na świeżą jak poranek zasmuconą twarz jej przybyły patrzył, patrzył szerzej niż zwykle otwartemi oczami i łzie jej przypatrywał się dopóty, dopóki nie przestała wilgotną plamką świecić na granatowem suknie kaftana. Coś widocznie dlań niezwykłego uderzyło go, zadziwiło, zbudziło w nim strunę jakąś trwożną, smętną, której dotąd nigdy może w sobie nie słyszał. Jak wicher gwałtowny i krótki westchnienie pierś jego szeroką i zapadłą podnosiło:
— Ach, ach, ach!
Wzamian, z twarzy młodej matki smutek nagle zniknął. Ożywiła się ona i oczami, ku bawiącej się u komina gromadce spoglądającemi ciekawie, wesoło błysnęła.
— Oj — wykrzyknęła — bajki gadać będzie!... Nastula bajki gadać będzie...