Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę... niechaj sobie bawią się zdrowi!
— A mówiłaś, że dobrze ci żyć... to czegóż smutna? Musi Aleksy niedobry, a! pewno niedobry? Musi tak już w rodzie u nich, że wszyscy niedobrzy?
Z chciwą ciekawością w młodą kobietę oczy wlepił. Ona nie na niego, ale w przestrzeń patrząc i kołysać się nie przestając, odpowiedziała:
— Ej nie. I Aleksy dobry, i wszyscy dobrzy, tylko ja nadto Mikołajka mego odżałować nie mogę...
— Jakiego Mikołajka?
— A synka...
Tu cichym, ale śpiewnie zawodzącym głosem opowiadać zaczęła, że przed kilku miesiącami zmarł synek jej starszy, półtora roku mający. Takieto śliczne było dziecko. Chodził już, mówił, nie żart jaki już był rozumny. Wszyscy po nim płakali, nawet dziadek, choć taki srogi, płakał, ale potem zapomnieli, nawet ojciec rodzony zapomniał. Ona tylko nijak zapomnieć nie może. Pochyliła się nad niemowlęciem i ciszej dokończyła:
— Wiadomo, dziecko, takie maleńkie jak