Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

częta z zakłopotaniem ku sobie zerkały, chłopcy lekceważąco i żadnej niby wagi do nierozwiązalnej im zagadki nie przywiązując, papierosy palili i końcami nóg przytupywali. Damian, drugą ręką wziął się za boki:
— A toż czółno! — wzgardliwym tonem wymówił.
— A prawda! — chórem zawołało kilka głosów i wszyscy, słowa zagadki powtarzając, zadziwili się.
— A-a-a-a! jedu, jedu, ni dorohi, ni śledu... Wiadomo, na wodzie... konia biczom pohaniaju... znaczy wiosłem wodę... a-a-a! prawda! taki to czółno!
— Czemuż ty, Damian, pocichu mnie nie powiedział, to jabym zgadła — półgłosem zagadała Hanulka.
Dobra, to ja jeszcze jednę powiem. — Znowu policzki wydął, chrząknął i zaczął:

Pełen chlewiec,
Biełych owiec,
Ozdin baran bleje.

Skończywszy nachylił się, nibyto orzech z ziemi podniósł, a Hanulce w same ucho szepnął:
— Język!