Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Breszesz jak pies! Kab mnie chwolera porwała, kiedy wypiłam!
Bednarz mówił coś do żony, zpod ściany kołowrotek biorącej, Jelenka śmiała się głośno z kłótni Jaśka i baby. Jedne tylko tam usta milczały, powoli ciągnąc dym z krótkiego cybucha i jedna para oczu, zza przezroczystego dymu, zpod siwych, obwisłych brwi ciągle, przenikliwie patrzyła na stojącego przed kominem gościa.
Wtem, nad gwarem, podniósł się donośny, pewnością siebie brzmiący głos Aleksego. Bokiem do stołu przyparty, szeroko rozłożył się on na zydlu i z głową mimowoli jakby, lecz zawsze podnoszącą się hardo, ku gościowi zawołał:
— A o Bąku nie słyszeliście tam czego, po świecie chodząc, ha?
Wszyscy umilkli, odpowiedzi ciekawi, ale i gość przez dobre pół minuty milczał. Potem spokojnie odpowiedział.
— Czemu nie słyszałem? słyszałem. Cały świat o nim tylko teraz gada.
— A gadają, nie daj Boże nikomu, żeby tak o nim ludzie gadali! — zawołał młody chłop. — A jak myślicie; złapią jego, czy nie złapią?