Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nemu i tylko ognistemi zgłoskami wypisującemu na tle nocy naglący krzyk: Naprzód! naprzód! byle dalej!
Szedł prędko, równo, w linii niezachwianie prostej, cicho jak widmo, sunące po mniej czarnych niż ono ciemnościach; czasem tylko u stóp jego rozlegało się krótkie, metaliczne stuknięcie kija o wystający zpod śniegu kamień wybrzeża.
Wtem stanął, jak wryty stanął i głowę podniósł ku rozciągniętemu na górze łańcuchowi czarnych punktów, czerwonawemi światełkami mrógających. Na łańcuch ten widocznie patrzył, a w pogwizdy wichru, który zpod stóp jego wybuchnął wirującym słupem, wmieszał się okrzyk ludzki, zdziwienia pełen, z jednego tylko, lecz przeciągłego dźwięku złożony:
— A!
Zadziwił się. Kilka minut patrzył w górę i raz jeszcze, ale już cichszy i krótszy wykrzyk rzucił pomiędzy dwa nieskończenie długie jęki wichru:
— A!
Potem szedł znowu dalej, lecz znacznie powolniej niż przedtem.
Po ruchach jego głowy poznać można było, że z usilnem wytężeniem wzroku spoglądał na