Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lowało się przez nadzwyczajne wytrzeszczenie oczu i szerokie otworzenie się na czarno umalowanych ust. Ale twarz jego matki wyrażała pokorę i pobożność.
Stali u stóp kapliczki, złożonej z wysokiego podmurowania i wznoszącej się na podmurowaniu drewnianej niszy. U brzegu niszy, wśród bukietów ze sztucznych i świeżych kwiatów, stał posąg Najświętszej Panny, z drzewa niezgrabnie wyrzeźbiony, z jaskrawo pomalowaną twarzą, bardzo stary. Nad głową posągu połyskiwała korona z posrebrzanej blachy, a od szyi aż do stóp, spływał mu płaszcz z czerwonego aksamitu, pozłocistą taśmą dokoła oszyty.
Kapliczka ta była wysoką i w ten sposób zbudowaną, że ku drodze zwracała się profilem a otworem niszy ku dworowi, nad którym z wysokości swej panowała, na każdym niemal punkcie jego widzialną będąc.
Chwedora z pobożnie schyloną głową przeżegnała się trzy razy i coś zcicha poszeptała, potem, schyliwszy się, wzięła Tadeusza na ręce i podniosła go ku niszy.
— Bozia! — trwożnie jakoś wymówiło dziecko.
— Aha! — odpowiedziała matka, — przeżegnaj się synku.
Ale że sam jeszczeby tego uczynić nie po-