Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W słonecznem świetle i brzęku much, których mnóstwo na nim i nad nim latało, siedział na poduszce wypchanej sianem, utopiony w grubych zwojach radna. Czuprynka jego jasna jak len i bardzo rozczochrana, jeżyła się w strony wszelkie, oczy świeciły jak turkusy, a pływały jeszcze we mgle rozespania, usta ponsowe wierzchy warg miały czarne, jak u murzyna. Wczoraj, dla rozrywki zapewne, tłustą, lgnącą ziemią umalował sobie na czarno wargi, brodę i koniec nosa. Policzki dziwnym trafem zostały nietkniętemi i zpod ogorzelizny swej, okrągłe i pulchne, tryskały rumieńcem różowym jak zorza.
Urodził się »na Gromniczną« i miał dwa lata i dwadzieścia dwa tygodnie wieku swego. Od roku przeszło nie ssał już piersi matczynej, natomiast codziennie, jak w tej chwili, przypinał się z całej mocy do brzegu garnka, który matka przy ustach mu trzymała i pił mleko powoli, z lubością, z rozstawionemi krótkiemi palcami rąk, z wydobytym zpod radna nagiem kolanem i z głuchem postękiwaniem, objawiającem doskonałe zadowolenie i głęboko uczuwaną błogość.
Był to Tadeusz.
Wypiwszy mleko, miał widoczny zamiar za-