Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   23   —

mi nagle rękoma stanęła. Wespilion, wyjąwszy dłonie swe z rąk najmilszego sobie Labeona, stał, przed świetném gronem krewnych swych i przyjaciół, a na wyrazy współczucia, któremi osypywali go oni, po krótkiéj chwili ponurego zamyślenia odpowiadał:
— Teraz już, przyjaciele moi, całkiem bezdzietny jestem. Bogowie wiedzą, żem nie wyrzucał im nigdy, iż mi nie dali syna. Oprócz ojczyzny i dobréj sławy dziewczynę tę kochałem nad wszystko na ziemi i była mi ona pociechą wtedy nawet, gdym patrzał na ojców, otoczonych liczném potomstwem. I tę, jedyną, uprowadziły mi z domu złe moje gieniusze. Za lat niewiele dobiegnę kresu mojéj młodości. Starość samotną będę miał i jałową, jak nieurodzajne drzewo, schnące na skwarnych piaskach, a gdy umrę, imię moje stanie się echem przebrzmiałém... marnym cieniem czegoś — co było!
Mówił to głosem głębokim, ponurym, z wbitemi w ziemię suchemi oczyma, a skończywszy, skraj swéj togi zarzucił na twarz i głowę, którą pochylił nizko.
Turia, nagle znieruchomiona, z obwisłemi ramionami, patrzała na męża, słuchała słów jego, aż i jéj oczy oschły z łez, a zastąpił je ogień suchy i ponury. Uderzył w nią nowy cios jakiś, błysnęła w głowie jéj myśl, która dotąd nie gościła w niéj nigdy, a teraz rysy jéj sztywnością przerażenia