Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   251   —

Ale inni, zawziętsi, może srożéj cierpiący, wykonanie wyroku zwlekali, bo, roztrącając miecze, towarzyszy, dla greckiego przybłędy żądali śmierci także, lecz nierychłéj, powolnéj, srogiéj. Nawet Eneasz, o wzniosłém sercu, tych, których był wodzem, nie powściągał, i słyszały fale morskie, skały Cyklad i Etnę owijające dymy, kiedy potężnym głosem swym zawołał:
— Śmierć Grekowi!
Wtem za oszalałymi ozwał się głos:
— Stójcie! Na bogów, dłonie i miecze wstrzymajcie! Anchizes mówi!
Był to głos drżący, słaby, głos, którego siłę pochłonęły trudy i lata; jednak, usłyszeli go wszyscy i, z podniesionemi rękami, wiosłami, mieczami, stanęli wszyscy rzędem milczącym i sfornym. Gdy tak stawali, odsłonili ołtarz, który na okręcie lśnił nikłym płomykiem ofiarnym, a u ołtarza stojącego starca, którego biała chlamida mniéj była białą od długich, falistych włosów.
Jak w ciszy, następującéj po burzy, szemrzą liście, przez lekkie wiatry kołysane, tak na okręcie, po wrzawie rozgłośnéj, zaszemrzał szept:
— Anchizes mówi!
I Eneasz, który starca tego z pożogi i rzezi na własnych wyniósł ramionach, okiem wodza po towarzyszach powiódł, na znak milczenia i czci powtarzając: