Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   192   —

śmierci. Jedno tylko, zanim rozstanę się ze światem, zrozumiéć chciałbym: co oni tu pletli? jakieś żale, gniewy, krzywdy swoje mnie przedstawiali. Wszakże najoczywiściéj są bandą zbójców, stadem podłych myszy! Ergo? bogowie!
Bogowie milczeli; przed nim stał Olimpus.
Wzrostem podobny do górskich jaworów złoty dyadem na kruczych włosach nosił, a na twarzy, przez słońce spalonéj, mienił się cały uśmiechami warg koralowych i srogiemi błyskami oczu.
— Wódz zbójców odpowié na pytanie twe, Belianusie... Przyjacielem Gracchusów, jak Bawiusz, nie byłem i nigdym nawet podobnych mędrców i bohaterów nie widział, lecz więcéj od Bawiusza na uwagę ucha twego zasługuję, bo z wysokiego rodu pochodzę... Grekiem jestem. Na krawędzi termopilskiego wąwozu powiła mię moja matka, a potém codziennie, gdym trzody pasał, ukazywała mi Wschód i Zachód. Przez to uczyła mię wzrokiem duszy widziéć: na wschodzie Persyą, przez Greków niegdyś odpartą, a na zachodzie, nieprzeparty i nieśmiertenie tryumfujący Rzym. Oprócz téj nauczycielki miałem jeszcze jednego mistrza: ból poniżonéj Grecyi, który dziś przed oczyma twemi, zwycięzco, w te dłonie zgarniam i na szalę wszystkich zwyciężonych rzucam! Zbójcami jesteśmy?... Ależ, na Zeusa! zbrodnie, dokonywane na wodach, bliźnięcem rodzeństwem tym przypadają, które doko-