Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   191   —

swą stopę opiera! Czy słyszysz, czy słyszysz, jak dzwonią szale Nemezy?
Lecz krzyki, groźby, wyrzuty, wszystko, co dokoła wrzało, szydziło, złorzeczyło, oblicza Belianusa zmienić nie zdołało i drżeniem najlżejszém po członkach mu nie przebiegło. Powagę jego, dumę, źrenice lśniące zimnym blaskiem stali, tylko słowa Bawiusza na chwilę zmąciły, bo choć z motłochem teraz zmieszany, krwią był mu on równy. Jednak, do milczenia przyzwyczajonym nie był. W kuryach za wymownego oratora, a u biesiadnych stołów za uciesznego facecyonistę uchodził. Więc i teraz, z powagą postawy lekką żartobliwość oblicza zmieszawszy, głową wyżéj jeszcze wzniósł, od czego zwiędły wieniec deszczem różanym pierś mu osypał i, ręce nieco wznosząc a w niebo patrząc, przemówił:
— Bogowie, sami widzicie, że na tém miejscu do was tylko przemawiać mogę! Tak mi już wrzaski téj tłuszczy obrzydły, że umrzeć pragnę, byle-by tylko ją z oczu stracić. Uszy mię bolą od gramatycznych błędów, które oni w mowie swéj popełniają i urazę do was, bogowie, uczuwam, że stworzyliście rzecz tak grubą, jak skóra ich twarzy i tak cuchnącą, jak ich oddechy. Wszak widzicie, że usta Belianusa opluły-by same siebie, gdyby się do rozmowy z nimi otworzyły. Choć życie jest słodkiém, ze mnie pogarda, którą mam dla nich, wygnała bojaźń