Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   128   —

— Nie podzielam zdania twego, Pliniuszu, — rzekł smutnie, ale stanowczo. — W okolicznościach wszelkich i najsroższym choćby uścisku, człowiek może służyć cnocie i zachować spokój. Dobrowolne wstępowanie na stosy męczeńskie cierpienia ludzkości zwiększa, a szczęścia jéj nie przysparza. Dając się powodować płomienności swéj duszy, Helwidyusz zbłądził; ten błąd powtórzyć chce Fania, któréj powinnością jest pozostać w ojczyznie swéj i pognębionéj nie osłabiać utratą jednéj kropli szlachetnéj krwi.
Tak, jakby te słowa ostatecznie myśli jego w jeden zwróciły kierunek, Arulenus podniósł głowę i z mocą, którą żałość nieco osłabiała, wymówił:
— Na pamięć Trazeusza, którego czciłem, nie przyłożę się niczém do zguby jego córki!
Inni milczeli. Ramiona Fanii opadły wzdłuż białéj jéj stolli, schyliła głowę w milczeniu, nie zgnębiona, ani w postanowieniu swém zachwiana, lecz zadumą ogarnięta, wpół gniewną, wpół żałośną, bo czarne brwi jéj ściągnęły się ponuro, a blade usta drżały.
Lecz z za niéj, lekka i bogatemi haftami swéj sukni błyszcząca, wysunęła się Sulpicya. Źrenice jéj płonęły, w niecierpliwéj ręce żywo obracała wyjęty z kruczych kędziorów złoty i ostry styl. Snadź muza poezyi musnęła ją swém skrzydłem. Z przebiegłym uśmiechem na ustach, zaczęła: