Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   126   —

chodzę i życzliwość waszę ceniąc, trwogi nie podzielam.
Z za ramienia mówiącéj rozległ się krótki śmieszek, dwie drobne dłonie klasnęły.
— Otóż im dałaś! — wstrząsając wymykającemi się z pod złotéj siatki kruczemi kędziory, zawołała Sulpicya; — otóż im dałaś, Fanio! tym mężom, którzy męztwa niewieściéj duszy pojąć nie są zdolni. Do kądzieli im, nie zaś do miecza i rady! W puch miękki zamieniło się plemię Rzymian! Nie wstawajcie z martwych Gracchowie, bobyście ze wstydu do swoich grobów wrócić zapragnęli!
Ale Fania, nie słuchając złośliwego szczebiotu poetki, ku jednemu ze zgromadzonych mężów postąpiła. Postawa jéj nie była już tak dumną jak wprzódy, dłonie splotły się giestem prośby.
— Juniuszu Arulenie, — zaczęła miękkim, przyciszonym głosem, — ty, który byłeś świadkiem bohaterskiego zgonu mego ojca, nie bądź mi przeciwnym i w tym wielkim momencie mego życia podaj mi dłoń pomocną. Wiem, że, mężowi memu na wygnaniu towarzysząc, wysoko podniosę cześć moję i zadość uczynię powinnościom cnotliwéj niewiasty. Ale te względy słabo czuję i w oddaleniu widzę. Jechać chcę tam, dokąd on jedzie i cierpieć tak, jak on cierpiéć będzie, bo miłość dla niego tak mną zawładnęła, że bez niego oczy moje widziały-by same ciemności, a dusza nie czuła-by nic, oprócz pustki.