Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   79   —

dością, odbijającą niemal jaskrawo od głębokiej czerni zarostu otaczającego ją wązkiem owalnem półkolem. Z pod bladego i silnie pomiędzy brwiami zbrużdżonego czoła, patrzyły oczy czarne jak aksamit, bez żadnego prawie połysku, z obojętnym i niedbałym, ale rozumnym i zamyślonym wyrazem. Usta przybyłego miały młodzieńczą, purpurową barwę, ale z zarysu w jaki ułożyło je długoletnie zapewne przyzwyczajenie, znać było iż milczały często i chętnie, a jeśli się otwierały, to przemawiały dumnie, z namysłem, a często może i szyderstwem. W ogólności cała powierzchowność przybyłego uderzała tak niepospolitemi cechami, że nie mogła niezwrócić bacznej uwagi i nie obudzić ciekawości w każdym, ktoby na nią raz spojrzał. Człowiek ten stał w obszernej sieni zamkowej, profilem zwrócony do okna, które na całą postać jego obfite rzucało światło; machinalnie i powoli dopełniał czynności wkładania rękawiczki, i spojrzeniem, przez obojętność którego przeglądała zrośnięta snać z naturą jego badawczość, rozglądał się po wysokich ścianach ozdobionych pięknemi freskami i płaskorzeźbami, wykonanemi w zżółkłym od starości marmurze. Nagle oczy jego podniosły się w górę i utkwiły w jednym punkcie. U szczytu wązkich, ślimakowato ku górnym piętrom wijących się wschodów, ozwał się szelest lekkich kobiecych kroków, a po kilku sekundach z po za muru kryjącego