Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   60   —

srebrne, przezroczyste, wysokie, rozpalone mirjadem świateł wiekuistych, potężnych jak Moc która je stworzyła. Myśl jego wraz ze wrokiem popłynęła w górę. Okiem mędrca i poety zmierzył te świetne szeregi stróżujące w krainach nieskończoności, i odnalazł pomiędzy niemi nie jedno słońce, nie jednę gwiazdę, której znał imię, której dróg i natury uczył się w długich godzinach mozolnej pracy umysłu i wielkich zachwytów serca. Od trosk osobistych, od fałszu jaki rozbrzmiał we własnem jego życiu, oderwała go nieśmiertelna pogoda panująca w królestwie natury, niezachwiana harmonja, której akordy wyraźnie pochwytywało ucho jego, przywykłe do wsłuchiwania się w niepojętą dla innych mowę przedwiecznych praw rządzących wszechświatem. Im dłużej patrzył, im dłużej czytał z wielkiej karty gwiaździstego nieba, tem jaśniejszem stawało się czoło jego, tem piękniejszemi blaskami gorzały źrenice otrząśniete z cieniów troski i smutki, jakie zaćmiły je na chwilę.
Zwrócił się ku komnacie swojej, i potoczył po niej jasnym już wzrokiem. Tu były prace jego, myśli i czyny; tu przelane na papier wyniki długich badań i mozolnych zaciekań się jego, oczekiwały pory w której wyjdą na świat, aby siać pomiędzy ludźmi wiedzę o rzeczach pięknych i prawdziwych; ztąd od lat wielu mnóstwo cierpiących i znękanych odchodziło z ukojeniem w duszy, nadzieją w sercu