Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/553

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   547   —

swe ręce niecnym postępkiem — ale i cóż ztego, skoro miał dość siły moralnej, aby pomimoto dźwignąć się na wyżyny szlachetności; dość rozumu aby ocenić jak należało siebie i czyn swój; dość męztwa aby plon trudów całego życia złożyć dobrowolnie na ołtarzu sprawiedliwości, i bez cienia żalu przyjąc to ubóstwo, od którego kiedyś uciekał wrotami otworzonemi występkiem? Tak myślała, tak czuła Krystyna wtedy, gdy świadomość jej podobną była do cienia rozpraszającego się przed promieniem dziennej światłości.
Teraz, o, teraz spojrzała twarzą w twarz okoropnej prawdzie. Cudze dobro zabrane zwróconem było, lecz jakaż moc zwrócić mogła ofiarom połamane istnienia, zmiażdżone serca, naprawić zmącony rozum jednej istoty ludzkiej, zepsuty, w piołun i jad zmieniony charakter drugiej?
Teraz czuła ona, że wielkiej zasadzie sprawiedliwości zadość się nie stało; że czyn, który podobne sprowadza następstwa, nie jest cieniem słabym mogącym rozproszyć się przed pierwszym z góry spływającym promieniem, ale wielką masą ciemności, która zawisa nad całem życiem, szczęście godziwe nawet truje jadem złych wspomnień, spokój, wolność, honor, dobre imię człowieka zamienia, w przedmioty nieustannie powtarzanej kradzieży!
Teraz czuła ona to wszystko, przejmowały ją nawskróś wstręty mimowolne lecz głębokie, żal jakiś