Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/548

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   542   —

Wyciągnęła przed siebie obie ręce, jedną ku obłąkanemu, drugą ku umierającemu, i zaśmiała się gorzko, głośno, przeszywająco.
— I cóż? — powtórzyła — zabito mi ich obu! Na obliczu jednego z nich zobaczyłam szaleństwo, na obliczu drugiego — śmierć!... Czy mogę przebaczyć? czy mogę? nie! Może jest na świecie jakaś kobieta, któraby przebaczyć mogła zmieszany rozum ojcu, zabite życie kochanka! ja nie mogę! nie przebaczę... Do ostatniej chwili życia, do ostatniego tchnienia, do ostatniej myśli przytomnej przeklinać będę tych, którzy to sprawili! Chcieli pieniędzy! a! i wzięli je sobie, a zgubili na duszy i ciele niewinnych, nieszczęśliwych! Słyszałam, że niektórzy z nich są już w więzieniu, ale nie wszyscy... Nie znam ich, niewiem jak się nazywają; ale w pacierzu moim nazywam ich zbrodniarzami, i Boga sprawiedliwego proszę, aby życie ich było tak ciężkie, jak mnie ta godzina; aby bogactwa ich na proch spaliły im ręce, aby...
Mówiłaby dłużej jeszcze, bo oczy jej gorzały coraz mocniej, na twarz wybijały się rumieńce coraz ognistsze, ręce i wargi trzęsły się coraz mocniej; ale na ramię jej opadła ręka ciężka, i głos stłumiony lecz nakazujący wymówił nad jej uchem.
— Przestań kobieto! na miłość Boga przestań! patrz! Był to lekarz wskazujący palcem umierają-