Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/541

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   535   —

Hrabia ujął rękę jego wychudłą, suchą i rozpaloną.
— Czy bardzo cierpisz biedny mój przyjacielu? — wymówił zcicha.
Kazimierz zwolna podniósł powieki. — Czemże są cierpienia ciała w obec tych, które przez lat tyle szarpały moje serce? — odpowiedział głośniej nieco niż mówił wprzódy, a w głosie jego poraz pierwszy zabrzmiała skarga cicha lecz głęboka. Wkrótce jednak łagodny uśmiech okolił znowu białe jego usta; zżółkłe, zbrużdżone czoło rozpogodziło się dziwnym spokojem, z pod drżącej nieco i widocznie coraz więcej słabnącej powieki, oczy jasne i przytomne wpatrywały się w twarz hrabiego.
— Myślałem — zaczął po chwili, — że nigdy już nie opuszczę okropnego miejsca, w którem zdawało mi się żem żywcem był pogrzebany... Tak... pogrzebane tam zostały młodość moja i wszystkie nadzieje życia... tęsknota rozdzierała mi serce... wstyd palił czoło... utraciłem wszystko com kochał... czułem się niesłusznie zhańbionym... Bez cienia myśli występnej, znalazłem się zmieszanym ze zbrodniarzami... Żyć z nimi musiałem... Bezczynność dręczyła mię jak zmora, a praca jakiej mi dozwalano, zabijała mię zamiast ożywiać, bo była nad siły moje, zaprawione do trudów innych. Cierpiałem strasznie, ale z całej mocy broniłem się od goryczy i zwątpienia... od żalu do ludzi i niena-