Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

tania, rozmowy, źwierciadła, przysmaków; a gdy wszystko wzmagało tylko nudę jej i rozdraźnienie, udawała się do Boga z nieokreśloną nadzieją pociechy i uspokojenia.
Uklękła przy stopniach ołtarza, i otworzyła bogato oprawną księgę. Westchnęła i podniosła oczy na obraz; ale westchnienie jej słabe było i podobne zawsze do poziewania, z w źrenicach bladych i zgasłych najmniejsza nie roztlała iskierka. Zaczęła modlić się a raczej czytać z książki modlitwy. Daremnie przecież skupiała myśli i naprężała uczucia; pierwsze pozostały oporne i rozproszone, drugie chłodne i leniwe. Po kilkanaście razy zaczynała modlitwę, przerywała ją, i wracała do początku. Umysł jej nie wtórował słowom, które wymawiały usta, wyobraźnia milczała, serce pozostawało martwe. A jednak doświadczała ona niekiedy chwil gorącej ekstazy, odrywającej ją od ziemi i od niej samej, a mocą rozgorzałej fantazji, przedstawiającej oczom jej ducha światy jakieś nieznane, nadziemskie, upajające. Pamiętała ona o tem, i całą mocą na jaką zdobyć się mogła, przyzywała teraz ku sobie chwilę podobną. Pragnęła zatopić się w jakiemś ekstatycznem rozmyślaniu, oddać się pochłaniającej kontemplacji, doświadczyć jakiegoś odurzającego, gorączkowego zachwytu. Ale chwile takie nie przychodzą na zawołanie; źródło swe biorąc w imaginacji, kapryśne są i niestałe jak ona. Szczera